Rodzina

 

MAJ 2011


      
      O Budapeszcie nie będę się rozpisywał. Jest to miasto znane, tak jak jego historia i zabytki. Mój tegoroczny przekaz ograniczy się do atmosfery jaka teraz panuje na Wegrzech. Jest to bowiem okres kryzysu gospodarczego i to własnie widać na twarzach ludzi, w sklepach, w restauracjach, turystów też wiele nie ma. Jest to co prawda przed sezonem ale mówiono mi że to nie jest to samo, co w poprzednich latach.
            Na Węgrzech jest drogo, znacznie drożej niz w Polsce. To dotyczy artykułów spożywczych, przemysłowych a nawet benzyny (jeden złoty drożej na litrze).
Przeciętna płaca to obecne 200 000 forint. To jest około 3 000 zł brutto. W porównaniu z wysokim kosztem utrzymania jest to stosunkowo bardzo mało. To widać gołym okiem. Nawet ruch samochodów w tak wielkim mieście jak Budapeszt jest niewielki.
            My spędzilismy przyjemne chwile przypominając sobie to miasto.

Budapeszt - Baszty Rybackie 2011r. Budapeszt - Bazylika św. Stefana 2011r.
Budapeszt - ulica Vaci 2011r. Budapeszt - W Galerii Narodowej 2011 r.

 

Niemcy - Saksonia , maj 2010r.

Jadąc do Drezna - stolicy Saksonii warto zwiedzić zamek Stolpen. Zamek zbudowano w XIII wieku. Była to twiedza wzniesiona na skłach bazaltowych praktycznie w tamtych czasach nie do zdobycia. Zamek był stale rozbudowywany najpierw gotycki, później w stylu renesansowym. Była to posiadłość króla Augusta Mocnego, a sama budowla wsławiła się tym, że uwięziona tam była w wieku 34 lat hrabina Cosel. Hrabina zmarła tam samotnie w wieży zamku w wieku 84 lat. jej historia opisana jest przez Kraszewskiego.

Drezno to przepiękne miasto ponad 500-tysięczne, położone nad Łabą z wieloma zabytkami wzniesionymi również przez króla Augusta Mocnego, a później przez jego synów. Warto zwiedzić katedrę św. Trójcy, gdzie odbywają się msze w języku polskim, galerię obrazów starych mistrzów, zamek królewski i oczywiście Zwinger. Nie będę się rozpisywał bo teraz na temat tego wszystkiego można przeczytać w internecie.

Po drodze wracając z drezna polecam Szwajcarię saksońską. Są tam niezapomniane wrażenia widokowe (pionowe skały z piaskowca, przełom Łaby i wspaniała przyroda).

Szwajcaria saksońska
Katedra
Król August II Mocny
Hrabina Cosel

Zamek Stolpen

 

Czechy 01.05.2009

W Czechach jest wiele ciekawych miejsc do zwiedzania.ja specjalnie polecam urocze zakątki około 30 km od granicy (w Kudowie Słone) po stronie czeskiej, w Górach Stołowych. Jest to bardzo blisko, trzeba się kierować na Teplice i za tą miejscowością znajduje się tak zwane Miasto Skalne. Są tam zlokalizowane parkingi, hotele, restauracje i wiele wycieczek z polski kieruje się w tamtą stronę. To miejsce jest unikalne w skali europejskiej, są tam bowiem zwietrzałe, poddane erozji, nagie skały piaskowca. Przedziwnie uformowane w różnorakie kształty tworzą rzadko spotykany krajobraz. Turyści zwiedzającyte miejsca są zachwyceni. Formy skalne najczęściej mają kształt maczug wyrastających jak drzewa z ziemi i u góry powyginane w różnych kierunkach. Trochę to przypomina Olkusz, tylko że w tym mieście skalnym tych form jest bardzo dużo, na dużym obszarze, jest to piaskowiec a nie wapień. Po przejściu 1 km alejkami wśród pionowych maczug jest jeszcze jedna atrakcja, małe jeziorko położone 1300m nad poziomem morza. Aby dotrzeć do jeziorka trzeba wspiąć się wysoko po schodach usytuowanych w sklanych szczelinach. Szczeliny są tak wąskie, że w niektórych miejscach jeden człowiek może się z ledwością przecisnąć. Po jeziorku, wąskim, wijącym się wśród skał i lasów, pływają łodzie zabierając turystów. (Po 60 osób do każdej łodzi). Przewodnicy opowiadają ciekawe historie związane z tutejszymi tradycjami i straszą turystów oczywiście w zabawny sposób i dowcipnie o grożących niebezpieczeństwach. Pełni wrażeń można wrócić inną drogą wśród pionowych skał do parkingu. Koszt parkowania to 30 koron za samochód osobowy i 300 koron za autokar.

Po polskiej stronie w Górach Stołowych też są podobne miejsca takie jak: Szczeliniec lub Błędne Skały, aczkolwiek forma tych skał jest zupełnie inna. Również blisko granicy w miejscowości Dwur Kralove znajduje się bardzo bogate w okazy różnych zwierząt ZOO. Jest tam również safari to znaczy w specjalnych odkrytych autobusach można jeździć wśród najróżniejszych zwierząt kopytnych. Są tam: gazele, gnu, okapi, zebry i inne ciekawe i rzadko spotykane zwierzęta. Teren ZOO jest olbrzymi, a zwierzetami często opiekują się tamtejsi przedsiębiorcy lub osoby prywatne, które kupują zwierzętasponsorując ich wyżywienie i pobyt w ZOO. Mają za to złote, wygrawerowane tabliczki usytuowane przed wejściem do ogrodu.

Teplice-Czechy-Skalne Miasto-01.05.2009r.

 

Jordania 2008

Cześć !

Moge dopisac sie do podróżniczego cyklu tegorocznego rocznika. Niedawno wróciłam z pobytu w Jordanii, a wiec byłam po drugiej stronie granicy Izraela. Jordania jest bardzo ciekawym krajem, wiele miejsc do zwiedzania - i tych z zakresu bibilijnych pamiątek, i tych dotyczacych historii tych ziem, i różnych fantastycznych miejsc przyrodniczych. Jordania dopiero otwiera sie na turystykę i póki co jest jeszcze autentyczna, z cała autentycznie arabska kultura i tradycja, mało tu takiej komercji jak już w Egipcie, Tunezji czy Turcji. I dobrze ! choć wiąże się to różnymi "niewygodami" i nie wszystkim może to odpowiadać, zależy kto co oczekuje. Dobrych hoteli jeszcze mało, plaże z reguły niezagospodarowane i brudne, trzeba szukać takich pustych ( u miejscowych budzi się sensacje, o rozebraniu nie ma mowy), za to Morze Czerwone czyściutkie, cieplutkie, no i rafa - piękna! Mówię tu o zatoce Akaba, bo tu tylko Jordania ma dostęp do M.Cz. Samo miasto Akaba jest niewielkie, typowo arabskie ale przyjazne. Niedaleko jest część pustyni zwana Wadi Rum - fantastyczne formy skalne, wąwozy, urwiska. Najwspanialszym miejscem w Jordanii jest oczywiście Petra! Tego się nie da opowiedzieć, żadna fotografia czy film nie odda wrażenia, piękna, ogromu i atmosfery tego miejsca - to trzeba zobaczyć na własne oczy! No i jeszcze jordańskie wybrzeże Morza Martwego, ale tu już podobnie jak po izraelskiej stronie, plaża zagospodarowana (jak ja byłam to temp.wody 36 st. - co nie jest fajne), baseny, resteuracje, ładne hotele.. . i część przemysłowa odzyskiwania minerałów, amerykańska fabryka kosmetyków i.t.p. I dalej na północ Amman - duże, nowoczesne, ładne miasto (50% Jordańczyków mieszka w stolicy). Jeżeli do tych oglądanych miejsc doda się różne obserwacje obyczajowo-społeczno-polityczne, doda się tamtejszych (przyjaznych, uczynnych i uczciwych !) ludzi, to Jordania jest fascynujaca !!

Z pozdrowieniami Ela i Ziutek

 

IZRAEL

27.01.2008r.

Jadąc od strony Egiptu w kierunku Izraela koniecznie trzeba przejechać po drodze otaczającej zatokę AKABA. Innej trasy nie ma. Z lewej strony roztacza się widok na pustynne góry, a
z prawej na zatokę. Przy zatoce pobudowano hotele pensjonaty. Droga w głąb Izraela już wąska ale dobrze utrzymana. Trasa już monotonna. Zatoka została z tyłu. Pustynne góry są coraz mniejsze, właściwie są to kopce koloru czerwonego. Po jednej i po drugiej stronie piach, żwir, kamienie i żadnej rośliny i zwierzyny. Po godzinie czasu pokazały się na olbrzymim obszarze potężne namioty z tkanin ażurowych. Pod tymi namiotami Izraelczycy uprawiają warzywa, powodując niezwykły sposób nawadniania i nawożenia gruntu. Przy okazji niwelują teren. Podobno wyhodowane tam pomidory są eksportowane do USA. System nawadniania składa się z sieci cienkich rurek z bocznymi otworami przez, które doprowadzają się wzbogaconą o różne minerały i składniki wodę. Do uprawy tych warzyw zatrudnieni są Tajowie. Po dwóch godzinach pokazało się wybrzeże Morza Martwego. Od strony południowej morze położone na terenie depresyjnym podzielone już na sztuczne baseny. Usytuowane są przy brzegu również duże fabryki. Odzyskuje się tam bowiem z wody o potężnym zasoleniu (około 30%) trzy ważne pierwiastki: potas, magnez i brom. Jest to znacząca produkcja, widziałem wysokie kopce białego proszku i inne o kolorze szaro- czerwonym. Soli się tam nie pozyskuje, gdyż Izraelczycy mają wystarczająco dużo odsalając wodę z Morza Martwego. Pierwsi to wymyślili i mają patenty, tak jak i opisany wcześniej system nawadniania pustyni. Po przejechaniu około 20 km trafiamy pierwsze hotele i sanatoria. Przyjeżdżają tam ludzie z całego świata lecząc się na grzybice, reumatyzm i inne choroby. Takie kąpiele w morzu są zbawienne dla chorych, leczą skórę, stawy i poprawiają układ krążenia. Ponieważ było zimno (temperatura wody to zaledwie 16 °C o tej porze roku) tylko Arek i Ania zdecydowali się na kąpiel. W tym morzu nie można się utopić, można położyć się na wodzie, siedzieć i czytać gazetę. Po kąpieli spacerowaliśmy po tutejszych sklepach. Można tu kupić kosmetyki produkowane na bazie soli i minerałów wydobywanych z Morza Martwego. Wszystko jest jednak drogie jak w całym Izraelu. Płacić można prawie każda walutą. 1$=3,70 szekli. Towary jak wszędzie, nic nie ma oryginalnego. Po spacerze wsiadamy do samochodu i jedziemy ciągle na północ wzdłuż wybrzeża i obserwujemy ciekawe zjawisko zapadającego się gruntu. Są to okrągłe leje wsysające powierzchnię głęboko w dół. W tych miejscach nie można chodzić, były bowiem przypadki tragicznie kończące się śmiercią. Ostatnio nieostrożni ludzie przejeżdżali przy brzegu jeepem i został on zassany na około 3m w głąb ziemi, nie można ich było z tego samochodu wydostać. Zaalarmowana pomoc nadeszła w porę. Grunt jest tam bardzo miękki, a na małej głębokości znajdują się pokłady słodkiej wody. Okrągłe leje zwane są tam połykaczami. Za następne 10km ujrzeliśmy przeróżne rośliny, były to krzaki i niskopienne drzewa akacjowe. Po chwili wjechaliśmy na główną drogę łączącą Jerozolimę z Jordanią tzw. drogę A-1. Jest ona bardziej ruchliwa i znajduje się na terenie autonomii Palestyńskiej. Autonomia zajmuje powierzchnię aż do samej Jerozolimy. Po drodze mijamy wzgórza. Była tam kiedyś twierdza , w której Żydzi bronili się przez trzy lata przed atakami legionów rzymskich. Na tą górę można wjechać kolejką, ale teraz to nic z tej twierdzy nie zostało. Napotykamy na przerwie kozice górskie zwinnie skaczące po kamieniach i skałach. Drzew jest trochę więcej, trafiają się również palmy. Im bliżej Jerozolimy tym większy ruch na drodze. Widzimy też slumsy Cyganów zbudowane z kamieni i blachy. Przy drodze Palestyńczycy mają swoje kramy. Sprzedają wyroby ceramiczne oczywiście dla turystów. Po prawej stronie mijamy Jerycho, kiedyś liczne i zamożne miasto, a obecnie podupadające. Wiele zakładów przemysłowych przestało istnieć i miasto się wyludniło. Im bliżej Jerozolimy, tym więcej drzew palmowych i innej roślinności. Wreszcie pokazuje się Jerozolima. Miasto położone na wzgórzach, liczące ponad 1mln mieszkańców o różnej narodowości. Najwięcej jest oczywiście Żydów i Palestyńczyków, ale mieszkają tam Grecy, Cyganie, Beduini, Jordańczycy, Turcy, Libańczycy, Syrejczycy i inni. Dla religii judaistycznej i chrześcijańskiej, jest to najważniejsze miejsce na świecie, natomiast dla islamu-trzecie po Mecce i Medynie. Wszyscy turyści kierują się do starego miasta. Tam bowiem znajdują się świątynie i miejsca święte, gdzie przebywał Chrystus. Z widokowego wzgórza niedaleko uniwersytetu jerozolimskiego słynnego z wysokiego poziomu nauczania, rozpościera się widok na całe miasto. Z jednej strony dzielnice i stare miasto o stosunkowo niskiej zabudowie, a z drugiej strony nowe miasto o znacznie wyższej zabudowie z nielicznymi wieżowcami. Wszystkie budynki w Jerozolimie są koloru jasnego piaskowca, ponieważ właśnie z tego kamienia wyłożone są ściany tak w starym jak i w nowym mieście. Jest to nakaz miejskiego architekta kultywowany od zamierzchłych czasów. Jestem trochę rozczarowany. Spodziewałem się ujrzeć niezliczone ilości wież, świątyń, kopuły, minarety, potężne, wzniosłe, robiące wrażenie, a tu nagle nieliczne kościoły, synagogi czy meczety. Na takie miasto o takim znaczeniu jest ich niewiele, są małe pozbawione pięknej architektury, a ich wnętrza prawie puste, bez dzieł sztuki sakralnej. Chcąc dotrzeć do bazyliki Grobu Pańskiego – centrum kultu religijnego trzeba przejść przez liczne uliczki, wąskie ze sklepikami i kramami pełnymi pamiątek jarmarcznych i kiczowatych przeznaczonych dla turystów. Arabscy sprzedawcy są natarczywi. Sama świątynia to zespół kościołów i kaplic połączonych ze sobą. Każdą częścią opiekują się inni wyznawcy. Nad Grobem Pańskim opiekę sprawują greko-katolicy. Tworzy się tam liczna kolejka, w której i my stoimy. Jest to niewielka kaplica usytuowana po środku świątyni, wewnątrz której usytuowany jest ołtarz w złotym kolorze z podobizna Chrystusa. Kapliczka jest bardzo zniszczona, z zewnątrz podpierają ją a właściwie oplątują konstrukcje ze stalowych szyn. Wydaję mi się, że można te kamienne bloki, z których zbudowana jest kapliczka odrestaurować. Wokół porozrzucanych jest trochę śmieci, a duże świeczniki pokrywa gruba warstwa kurzu. W innej części, powyżej, trzeba wejść schodami znajduje się replika Grobu, odtworzona z autentycznym kamieniem nadgrobnym, którym opiekują się franciszkanie. Jest tu znacznie czyściej, większy porządek. Przechodzimy również koło płyty kamiennej, na której położono ciało Chrystusa. Większość klęka i modli się. Wszędzie panuje cisza. Słychać tylko błyski fleszy. Można w każdym miejscu fotografować. W miejscu gdzie Chrystus był biczowany islamiści postawili alabastrową kolumnę zupełnie nie pasującą do wnętrza. Po wyjściu z tego zespołu kaplic idziemy drogą krzyżową. Według mnie jest ona sprofanowana w miejscach, gdzie Chrystus się zatrzymywał znajdują się sklepy i kramy. Schodzimy w dół uliczkami aż do Ściany Płaczu. Ściana Płaczu to część muru świątyni, która tam kiedyś stała, pobudowana z bloków kamiennych w szczeliny których wkładane są listy z życzeniami i prośbami do Boga. Wszędzie tu pełno Żydów i to tych ortodoksyjnych, dla których jest to miejsce szczególne. Osobne mniejsze wejście przy ścianie zajmują kobiety, a osobne wejście mężczyźni modlący się w charakterystyczny sposób kiwając głowami lub wprawiając całe ciało w ruch. Obok tzw. męskiej części jest coś na kształt kaplicy z biblioteką gdzie każdy Żyd może zaopatrzyć się w książkę z której czyta i modli się siedząc lub najczęściej stojąc. Każdy Żyd musi mieć nakrycie głowy. Żydzi uważają, że odkryta głowa to bluźnierstwo wobec Boga, zuchwalstwo gdyż nie ma żadnej przegrody, jest bezpośrednia styczność. Chrześcijanie natomiast odkrywają głowę jak wyraz szacunku. My też napisaliśmy prośby do Boga i to był ostatni przystanek i czas pobytu w Jerozolimie już się skończył nie licząc obiadu, który spożywaliśmy w niezbyt gustownej arabskiej restauracji.

Izrael - Jerozolima - Bazylika Grobu Pańskiego Izrael - Jerozolima - miejsce biczowania Chrystusa
Izrael - Jerozolima - główny ołtarz w kaplicy Grobu Pańskiego Izrael - Jerozolima - wejście do kaplicyGrobu Pańskiego
Izrael - Jerozolima - Bazylika Grobu Pańskiego Izrael - Jerozolima - Bazylika Grobu Pańskiego
Izrael - Jerozolima - Bazylika Grobu Pańskiego Izrael - Jerozolima - Stare Miasto - Droga Krzyżowa
Izrael - Jerozolima - Ściana Płaczu Izrael - Jerozolima - Ściana Płaczu
Izrael - Jerozolima Izrael - Jerozolima - Brama do Starego Miasta

 

MONTENEGRO

21.05.2008, 22.05.2008.

O godz. 12.30 z żoną oraz znajomymi udałem się w podróż do Montenegro na autokarowe wczasy. Jechaliśmy z Katowic do Cieszyna a następnie przez Ołomuniec, Brno, Mikulov, Wiedeń, Słowenię, Chorwację, kawałek Bośni, jeszcze raz Chorwację aż wreszcie do Baru położone nad Adriatykiem w Czarnogórze. Przejeżdżając przez wybrzeże chorwackie podziwialiśmy przepiękne widoki potężnych gołych i zaleśonych gór schodzących wprost do morza. Gdzieniegdzie mijaliśmy wioski i maisteczka z małymi domkami przyklejonymi do skał. Jest tu bardzo mało miejsca na zamieszkanie i na wybudowanie czegokoliwiek. W tych domkach przyjmują jednak turystów, którzy schodzą w dół po kamieniach i kąpią się w czystym Adriatyku. Plaż piaszczystych po tej stronie Adriatyku prawie w ogóle nie ma. Drogi są równe, asfaltowe, częściowo wykute w skale, z wieloma tunelami, dobrze oznakowane i raczej bezpieczne. Chorwaci pobudowali wiele autostrad, nowoczesnych z pełną infrastrukturą. Przejeżdżaliśmy przez Dubrownik - oryginalne miasto leżące w dole nad brzegiem morza, kolorowe, z charakterystycznymi domami i ciasnymi uliczkami. W Barze byliśmy pod wieczór mocno zmęczeni. Po obiado-kolacji poszliśmy spać.

 

23.05.2008

Rano postanowiliśmy jechać do stolicy Montenegro do Podgoricy. Udaliśmy się na stację kolejową, bowiem wybraliśmy ten sposób podróżowania. Bilet kosztował nas 4 euro od osoby razem z powrotnym. Wagony tu są specyficzne. Siedzenia są miękkie, pokryte welurem ale mocno podniszczone, szyby brudne, ubikacja z otworem kloacznym bez muszli klozetowej. Widoki za to wspaniałe. Jechaliśmy 1 godzinę przez trzy tunele i przejeżdżaliśmy przez jezioro Szkodradzkie, największe w tym rejonie Bałkan. Jezioro potężne, położone wśród gór z wieloma wyspami, półwyspami, cypalmi skalnymi porośniętymi bujną roślinnością. Wszystko to tworzyło malowniczy obraz, który mocno utkwił mi w pamięci. Podgorica przywitała nas mieszaną pogodą, ale było ciepło. Jest to miasto ok. 170-tysięczne (w całej Czarnogórze mieszka 700 tys. mieszkańców), praktycznie nowo zbudowane z niewielką starą częścią wypieraną przez cały czas budowane bloki. Buduje się tu z wielkiej płyty albo stawia konstrukcję betonową i wypełnia pustakami albo cegłą dziurawką. Bloki są najczęściej wysokie 5,6, a nawet 10 piętrowe. Rzadko się je tynkuje a betonowe zwieńczenia są brudne, spawiając mało estetyczny wygląd, tak samo jak zresztą przerdzwiałe balkony. Jedna architektura ich jest urozmaicona w przeciwieństwie do socjalitycznego budownictwa w Polsce. Idąc główną ulicą doszliśmy do starej części miasta. Przeważają w niej domi parteowe lub jednopiętrowe kryte ceramiczną dachówką. Są to bardzo biedne domi, częsciowo zrujnowane, przylegające do siebie lub otoczone niewysokim kamiennnym murem, za którym widać niewielkie podwórka ze zgromadzonym, zurzytym sprzętem lub stertą śmieći. Uliczki są wąskie, utwardzone, wybetonowane lub asfaltowe. Te stare miasto tworzy taką swoistą enklawę. Znajdują się tu również meczety z niwielkimi ok.. 20 metrowymi minaretami. Trafiliśmy akurat na porę kiedy muzułmanie mają czas modlitwy. Weszliśmy do przedsionka takiego meczetu nie zdejmując obuwia. W częsci głównej stali równo w szeregu sami męższyźni w skupieniu słuchali głosu muzerina (kobietom nie wolno wchodzić). Przed meczetem siedziały na ziemi kobiety z małymi dziećmi i czekały na jałmużnę. Po wyjściy ze starego miasta usiedliśmy niedaleko centralnego placu przy stołach uliucznego baru. C eny tutaj są niskie, hamburger kosztuje 1 euro, kiełbaski z grilla z surówką i pieczywem ok. 2 euro. Ceny w sklepach spożywczych również są niższe jak u nas, aczkolwiek Czarnogórcy zarabiają mniej jak Polacy i dla nich te ceny są wysokie. Benzyna kosztuje podobnie jak u nas ok. 1,30 euro. Po spożyciu niewielkiego posiłku poszliśmy nowoczesnym, wiszącym mostem wznoszącym się nad rzeką Moraczą i szliśmy ulicami tak zwanego Nowego Miasta. Wszędzie nowe budynki. Widać że Podgorica szybko się rozwija. Zabytkowych budowli niestety tutaj nie ma. Przy głównej alei zlokalizowano banki, galerie, urzędy z najważniejszymi włącznie. Wracając w stronę stacji przeszliśmy po moście zbudowanym wysoko nad malutką rzeczką (dopływ Moraczy), w której piętrzyły się stosy śmieci a nawet zużyte meble. Stąd wniosek że kultury ekologicznej muszą się jeszcze długo uczyć pomomo że mają czystą, niekiedy nawet dziewicza przyrodę, czystą wodę, powietrze i morze. Podobno wodę można pić prosto z kranu. Pociągiem wróciliśmy zmęczeni z powrotem do Baru.

24.05.2008

Dzisiejszy dzień poświęciliśmy na plażę. O tej porze roku morze jest tutaj ciepłe. Ania się kilkakrotnie kąpała. Świeciło ostre słońce. Niestety plaże są wąskie, kamieniste i brudne. Przy plaży rozlokowały się blaszane lub drewniane bary i kramy. Przypomina mi to trochę Odessę, tylko że tam plaże były piaszczyste. Opalających się niewiele jako że czas wakacyjno-turystyczny jeszcze nie nastąpił. Po obiado-kolacji poszliśmy zwiedzać Bar. Jest to miasto kilkudziesięciotysięczne szybko i dynamicznie się rozbudowujące. Nowe domy są wysokie dochodzące do 12 pięter o ciekawej i tak jak w Podgoricy urozmaiconej architekturze. Dużo tu sklepów, retauracji i kawiarni. Sporo spacerujących ludzi, szczególnie młodzieży. Młodzież jest tutaj wysoka, przeciętna wzrostu napewno wyższ niż u nas. Dziewczęta chodzą modnie ubrane, większość jest szczupłych i zadbanych. W kawiarence internetowe, do której chodziłem także większość dziewcząt. Podglądałem na jakie strony wchodzą, otórz przeglądają zdjęcia chłopców z ofertami towarzyskimi. Czarnogóra to mały kraj a jej ludność mniejszajak np. w Łodzi. Jest to kraj górzysty gdzie równiny to tylko zaledwie 10 % powierzni kraju. Ludność zamieszkuje przede wszytkim wybrzeże oraz w nie wielkich miastach takich jak: Podgorica, Niksicz, Białe Pole czy Plijevilja. Mieszkają tu Czarnogórcy, Serbowie, Albańczycy i Chorwaci. Religie są różne: prawosławie, islam, katolicyzm, protestantyzm i w takiej kolejności są reprezentowane grupy wyznaniowe. Bar jest miastem portowym. Jest tu niewielki port, z kórego można płynąć promem do Bari we Włoszech. Statków rybackich jest mało i tylko nieliczne, nieduże wypływają w morze. Masowce sporadycznie przypływają do portu. Wymian towarowa odbywa się więc drogą lądową. Od portu wzdłuż wybrzeża, przy wąskiej plaży zbudowano szeroką asfaltową drogę zwaną promenadą. Przy porcie zlokalizowano sporo restauracji i kawiarń, które o tej porze są prawie puste. Po spacerze poszliśmy spać bo nazajutrz czekała nas wycieczka po zachodnich częściach Montenegro.

 

25.05.2008

Rano jedziemy prosto do Kotoru. Droga jest kręta, wiedzie przez góry oklające brzeg Adriatyku z różnych stron. Góry Dynarskie w swojej formie tworzą ciekawy, majestatyczny krajobraz. U dołu zalesione niskopienną roślinnościa, z której tu i ówdzie wystrzeliwują w górę cienkie cyprysy. U góry gołe warstwy skalne utworzyły najrózniejsze formy kojarzone często z różnymi postaciami. Widoki są przepiękne, szczególnie pkiedy patrzymy w dół, w przepaść a dalej na fiordy, brzeg morza i malutkie wioski z domkami krytymi czerwoną dachówką. Kotor położony jest właśnie nad takim firdem. Jest to niewielkie miasteczko zbudowane w 900-latach przez osadników greckich i rzymskich, a jego rozkwit datuje się na lata 1100-1200 i 1400. Otoczone od zachodu, północy i południa wysokim, świetnie zachowanym murem z głębokimi kanałami wypełnionymi wodą tworzącymi sofę. Od strony wschodniej pionowa skała góry tworzyła naturalny mur. Kotor to perła jedna z niewielu nad Adriatykiem. Robi duże wrażenioe swoją charakterystyczną stylową zabudową. Domy to styl renesansowy a niektóre budynki mają charakter romański tak już rzadki w Europie. Ciasne, wąskie uliczki tworzą atmosferę tego miasteczka. Gdzieniedzie rozlokowane są niewielkie restauracyjki. Idziemy do katedry pod wezwaniem St. Triphona. Katedra zbudowana została w 1166r. i jest przykładem stylu romańskiego. Wnętrze raczej surowe, zabytkowy w kształcie rotundy ołtarz a na ścianach dwóch naw bocznych średniowieczne sakralne obrazy przypuszczalnie nieznanych malarzy weneckich nie reprezentujące specjalnego kunsztu malarskiego. Oprócz ołtarza wartościowa była ambona i chrzcielnica. W Kotorze znajdowały się również inne świątynnie włącznie z prawosławną. Dużo turystycznych wycieczek krążyło po tych uliczkach i zakamarkach tego niesamowitego miejsca. Z Kotoru udaliśmy się górami do dawnej stolicy Montenegro, do Cetynije po drodze zwiedzając wiejską karczmę i miejsca, w kótrych wędzi się i suszy szynki zachowując tradycję sięgającą czasów średniowiecznych. Cetynije to miasto około 20-to tysięcczne mające wielkie znaczenie dla Czarnogórców. Jest to nadal historyczna i kulturalna stolica, gdzie ulokowano wiele szkół łącznie z wyższymi i gdzie znajduje się zabytkowy monastyr. Tam też pochowano wielu władców tej górzystej krainy. Z Cetynje jedziemy już do Budvy położonej nad brzegiem morza. Jest tu maleńki port jachtowy i równiez kamienista, wąska plaża. Stara Budva to tak jak Kotor - otoczone murem miejsce charkteryzujące się gęstą zabudową i wąskimi uliczkami. Jednak budynki dwu lub trzy piętrowe nie posiadają już takiego zabytkowego stylu, są budowane na wzór grecki ale nie antyczny. Starą Budvę zbudowano na cyplu razem z niewielką cytadelą. W miejscowej kawiarni pijemy kawę i oglądamy licznie przechadzających się turystów. Z Budvy zmęczneni i pełni wrażeń wracamy na obiado-kolację do Baru.

Montenegro - Kotor - 05.2008
Montenegro - Mur obronny w Kotorze - 05.2008
Montenegro - Kotor - 05.2008
Montenegro - Kotor - 05.2008
Montenegro - Kotor - 05.2008 Montenegro - Kotor -Katedra św. Triphona- 05.2008

 

26.05.2008

Dzisiejszy dzień przeznaczony jest na odpoczynek i plażowanie. Jest tu trochę więcej ludzi jak poprzednio. Wieczorem zwiedzamy port. Port składa się z części gdzie cumują jachty i łodzie, basenu pasażerskiego, gdzie przypływają promy i statki pasażerskie i basenu towarowego, przeładunkowego. Kiedyś był to największy port Serbii, teraz podupadł a Serbia nie ma dostępu do morza. W Czarnogórze bardzo słabo jest rozwinięte rolnictwo, hodowla i przemysł. Jeśli chodzi o przemysł to mają tutaj duże złoża boksytów i hutę aluminium. Fabryk jest niewiele a te co kiedyś istniały zbankrutowały. Zrobiła to wojna i konkurencja. Czarnogórcy mają za to plantację winogron a wino jako chyba jedyny produkt oprócz aluminium - eksporują. Reszta to import. Zastanawiam się skąd oni biorą na rozwój i tak potężny import pieniądze, a są już nieźle zadłużeni w bankach zachodnich.

27.05.2008

Rano jedziemy do starego Baru zbudowanego i usytuowanego w wyższych partiach górskich w 900-tnych latach. Znajduje się tam obecnie osada z małymi uroczymi, parterowymi domkami a jeszcze wyżej ruiny starej Budvy. Widać kręte uliczki, fundamenty domów mieszkalnych i publicznych oraz świątyń. Trochę niżej znajduje się osada z jedną małą uliczką i z niskimi parterowymi domkami zamieszkała przez tubylców, w kórej udało mi się załatwić wyjazd z przewodniczką do Albanii po 50 euro od osoby. Mamy wyjechać na następny dzień w 5 osób klimatyzaowanym samochodem. Przewodniczka to młoda Polka, kótra wspólnie ze swoim chłopakiem z Czarnogóry założyli biuro turystyczne. Po przyjeździe z powrotem do Nowego Baru plażujemy się a wieczorem idziemy zwiedzać galerię, w kórtej zgromadzono dzieła artystów światowej sławy tworzących w XXw. I faktycznie, jest to wystawa objazdowa, prac jest mało, nie ma obrazów olejnych, są za to rysunki, grafiki i technika mieszana. Są wielkie nazwiska, jest Picasso, Warholl, Salvadore Dali, Mirro, Chagalle. Z przyjemnością ogląda się ich i podziwia za pomysł, kunszt, technikę, klimat i nowatorstwo.

Montenegro - Cetynie - 05.2008 Montenegro - Port w Barze- 05.2008
Montenegro - Góry Dynarskie - 05.2008 Montenegro - Bar - 05.2008

 

28.05.2008

ALBANIA

Wcześniej, bo o godz. 8.00, po śniadaniu jedziemy do Albanii. Droga jest wąska, kręta o nie najlepszej jakości. Na granicy bez problemów. Wjeżdżamy do Albanii i od razu jest zmiana krajobrazu. Gdzieś w oddali widać góry a jedziemy cały czas niziną, gdzie po obu stronach drogi widać uprawy pszenicy, kukurydzy, ziemniaków i winogron. Są tu zapewne żyzne gleby, a okoliczne rzeczki spływające z gór dostarczają wodę i niezbędną wilgoć. Mijamy wsie i miasteczka pobudowane niewysokimi, krytmi dachówką domami. Niektóre z nich są bardzo oryginale, mają taki cygański styl z ozdobnymi balkonami i werandami. Nie ma tu parkanów tylko kamienne dość wysokie mury, tak jak w krajach arabskich. Główne drogi są asfaltowe i dobrze utrzymane, natomiast boczne znajdują się w katastrofalnym stanie. Najczęściej spotykanym samochodem to mercedes i to różne roczniki. Po trzech godzinach dojeżdżamy do Tirany. Przedmieścia wygląadją ubogo. Przy ulicach rzędy parterowych lub piętrowych tzw. pawilonów handlowych, obskurnych, podniszczonych, pamiętających jeszcze czasy z przed II wojny światowej lub zbudowane zaraz po jej zakończeniu. Za nimi bloki najczęściej 4-piętrowe, budowane z wielkiej płyty, niechlujnie wykonanych. Kolory tych domów bardzo pstrokate. Przeważa barwa żółta, pomarańczowa i różowa. To takie socjalistyczne, albańskie budownictwo. Gdzieniedzie pojawiają się budynki wysokie kilkunastopiętrowe o różnej architekturze ale innej jak w Czarnogórze. Wszędzie dużo ludzi i duży ruch samochodów. Ruch uliczny tego kraju to osobna historia. Nikt nie respektuje przepisów drogowych. Obowiązuje prawo silniejszego i sprytniejszego. Policji jest nawet dużo ale sprawiają oni wrażenie jakby to co się dzieje na drodze mało ich obchodziło. Wydaje mi się że dbają tylko o to, aby nie tworzyły się korki i zatory. Lizakami machają i popędzają kierowców do szybszej i niebezpieczniejszej jazdy. Centrum Tirany jest już diametralnie inne. Jest tu większy spokój a budynki zbudowane przy głównej ulicy albo niedaleko niej to pełna nowoczesność, stal, beton i szkło. Tirana ma tutaj wielkomiejski charakter. Zwiedzamy meczet, targi turystyczne, pominik bohatera Albanii Skandenberga, robimy zdjęcia. W kantorze wymieniłem pieniądze, za 10 dolarów otrzymałem 780 leków. Ceny artykułów spożywczych są niższe jak w Montenegro. W sumie Tirana jest ładnym miastem, które należy odwiedzić. Z Tirany jedziemy do Kruje, historycznego miasta, dawnej stolicy Albanii. Kruje zbudowane jest na zboczach gór. Z daleka wygląda to tak, jakby jeden dom zbudowany był na dachu drugiego. Krętą droga wspinamy się na szczyt góry, gdzie zbudowany zamek Skanerberga. Teraz mieści się tam muzeum, a sam budynek muzeum o oryginalnym kształcie zaprojektowała córka Hodży. W muzeum zgromadzono eksponaty potwierdzające prawo Albańczyków do tych ziem: wykopalista, broń, dokumenty, mapy. Poniżej zamku, przy krętej uliczce ulokowały się liczne sklepy sprzedające najróżniejsze pamiątki. Dużo jest też pamiątek pochodzących z Chin. W Kruje wypiliśmy w restauracji piwo - za 100 leków butelka. Potem pojechaliśmy prosto do Szkodry, po drodze mijając pomnik Matki Teresy - pozytywnej bohaterki Albanii. W Szkodrze mieszczą się duże meczety i wielka jak na tamte tereny katedra katolicka pod wezwaniem św. Stefana. Katedra jest dość oryginalna, posiada dwie wąskie nawy boczne ale za to główna nawa jest ogromna. Nawa ta szeroka na 4 rzędy ławek ma drewniany, barwny, bogato zdobiony, kasetonowy strop. On jest właśnie ozdobą całej katedry. W katedrze tej był Papież Jan Paweł II. Przy wyjściu z katedry stoi jego popiersie. Ze Szkodry pojechaliśmy już prosto przez granicę do Baru.

 

Albania - Tirana - Kruje - 05.2008
Albania - Tirana - 05.2008
Albania - Tirana - Meczet - 05.2008
Albania - Tirana - 05.2008
Albania - Tirana - Centrum - 05.2008
Albania - Tirana - 05.2008
Albania - Tirana - Uniwesytet - 05.2008 Albania - Tirana - Centrum - 05.2008

 

29.05.2008

Dzisiaj cały dzień odpoczynek i plażowanie. Po kolacji poszliśmy na mały spacer przy morzu a później był brydge. Czarnogórcy chętnie słuchają tylko swojej muzyki. Przy kawiarniach z głośników dobywa się muzyka w wykonaniu bałkańskicjh artystów. jest to muzyka na wpół ludowa. Nie słyszałem aby gdzieś puszczali muzykę zachodnią. W kawiarniach przebywa dużo młodzieży i to głównie dziewcząt. Zdecydowanie więcej widzi się tu dziewcząt jak chłopców. Jest to jakieś 100/60%. Widać to równiez na ulicach. W telewizji, w tutejszych dziennikach bez przerwy rozprawiają o wejściu do UE. Uzyskali tzw. statut partnera. Nadają o tym w audycjach, robią reportaże z Brukseli. Posługują się już euro i to jest ich olbrzymi sukces. Ponadto lubią Rosjan, zresztą tak jak Serbowie, bowiem zaznali od nich pomoc polityczną i w przeszłości i teraz, a nie wiedzą co to znaczy zabór albo okupacja sowiecka.

Montenegro - Wybrzeże Adriatyku- 05.2008 Montenegro - Wybrzeże Adriatyku- 05.2008
Montenegro - Wybrzeże Adriatyku- 05.2008 Montenegro - Wyspa ś. Stefana - 05.2008

 

30.05.2008

Dzisiaj również plażowanie. W tutejszych gazetach piszą o nieruchomościach, których ceny stale rosną. Mieszkanie 60m2 w bloku kosztuje nawet 140 tys. euro. Działki też są drogie, a te atrakcyjne wykupli zagraniczni inwestorzy. Rosjanie, ci nowobogaccy masowo inwestują w Montenegro. Budują ekskluzywne, nowoczesne hotele albo kupują same działki, z zyskiem je później odsprzedając. Najwięcej turystów przyjeżdża tutaj z Rosji, Serbii, Austrii i Polski. Niemców, Francózów i Anglików jest tu stosunkowo mało. Wieczorem był spacer i zakupy na powrotną drogę.

31.05.2008, 01.06.2008

Po śniadaniu pakowanie i kawa na tarasie. Potem autokar i powrotna droga. O godz.23 przekraczamy granicę z Austrią. Rano o godz. 4 jesteśmy w Czechach a o godz. 8.30 w Katowicach.

22.05.2007
EGIPT

LUXOR
Z hotelu wyjechaliśmy rano po godzinie 5.00.Najpierw na przystanek kontrolny, aby dojechać do konwoju. Na tym przystanku czekały już na nas pozostałe autokary. Było ich kilkadziesiąt. Tutejsza policja uzbrojona jest w bron maszynowa i w konwoju jechali cały czas z przodu. Po 20 minutach cala kawalkada ruszyła w stronę tamtejszych gór. Te góry przypominały duże kupy piachu usypane jedna koło drugiej. Nic tutaj nie rośnie, nie ma krzewów, trawy nie mówiąc już o drzewach. Droga jest asfaltowa i dobrze utrzymana. W całym Egipcie główne drogi są asfaltowe i nie ma kolein mimo wysokich temperatur. O godzinie 8.00 zrobiono pierwszy przystanek. Można się było napić herbaty i zjeść suchy prowiant, który otrzymaliśmy w hotelu. Na przystanku czekali już na nas sprzedawcy, poganiacze wielbłądów i inne tubylcze atrakcje. Po postoju jechaliśmy przez góry również przez wyżynę zatrzymując się tylko na strażnicach. Nagle po 2 godzinach jazdy krajobraz się zupełnie zmienił. Zobaczyliśmy uprawne pola, pasące się bydło i egipskie wsie. Pojawiły się kanały a nad kanałami z brudno zaśmieconą wodą różne domostwa ,lepianki i masę ludzi. Kobiety prały bieliznę w kanale, dzieci uganiały się za krowami a mężczyźni pracowali w polu lub powozili osiołki ciągnące na dwukołowych wózkach sterty siana. Komunikacja na wsiach odbywa się właśnie na osiołkach. Przejeżdżaliśmy również przez duże miasto i tam zobaczyłem typowe budownictwo w górnym Egipcie. Domy budowane są z szaro czerwonej cegły. Cegłą tą wypełnia się konstrukcję żelbetonową. Cegły produkowane są z rzecznego mułu, dlatego maja odcień szarości. Domy są nieotynkowane a cegła położona bardzo nierówno. Sprawia to że wygląd takiego miasta z uwagi na nieestetyczne budynki jest niekorzystne. Miasto wygląda jak zrujnowane i opuszczone. Na domiar złego wszystkie domy nie są wykończone, gdyż rodzice szykują następne pietra dla synów a za każde piętro płaci się osobny podatek. Lepiej więc nie kończyć piętra jak syn się jeszcze nie ożenił. Ulice w mieście są wąskie i zdecydowana większość ich nie ma twardej nawierzchni. Tylko główne ulice są wyasfaltowane i tylko fasady domów znajdujących się przy głównych ulicach są otynkowane. I to też nie wszystkie. Wszędzie widać biedę-to tak jakbyśmy się nagle znaleźli w XIX wieku albo nawet wcześniej. Ten świat widziany tutaj jest zupełnie inny jak w egipskich miastach nadmorskich i turystycznych. Po upływie następnej godziny dotarliśmy do celu tj. Teb (dzisiejszy Luxor). Jest to jedno z najstarszych miast na świecie. Pomimo, że do tego miasta przybywają niezliczone rzesze turystów miasto się nie rozwija. To takie typowe miasto w górnym Egipcie z podobnym budownictwem i z masami lepianek usytuowanych nad kanałami. Lepiej utrzymane budynki znajdują się tylko nad Nilem i przy głównych ulicach miasta. Na samym wzgórzu rozpoczęliśmy zwiedzanie od Doliny Królów. Znajdują się tam wejścia do poszczególnych grobowców wykutych w skałach w pobliskich górach. Niektóre z tych grobowców mają doskonale zachowane freski. Po odkopaniu grobowców wykonano do nich wejścia o długości od 20 do 60 metrów w głąb góry, dosyć szerokie oświetlone. W grobowcach nie ma nic, tylko na ścianach freski. Podobno jeszcze w czasach starożytnych grobowce zostały ograbione przez złodziei. Resztę dopełnili archeolodzy a skarby w nich składane można ujrzeć w muzeach w Kairze, Londynie oraz innych. Pokazywano nam domy a właściwie lepianki gdzie złodzieje nadal mieszkają i próbują coś w tych górach kopać mimo zakazu i kontroli tutejszej policji. Znajdują się tam bowiem tysiące zasypanych grobów. W Dolinie Królów zwiedziliśmy 3 grobowce, tj. Ramzesa II, Ramzesa IV i Ramzesa XIX. Nie byliśmy w grobowcu Tutenhamona., bo podobno nic tam nie ma a skarby z tego grobowca znajdują się w Narodowym Muzeum w Kairze. Po tym dość długim i wyczerpującym zwiedzaniu pojechaliśmy do tzw. fabryki alabastru a właściwie dużego sklepu, gdzie można było kupić wyroby z tego kamienia. Były tam misy, wazony, figurki, skarabeusze kamienne itd. Ceny ich są różne trzeba się targować. Częstowali nas zimną ,różaną herbatą a po zakupach pojechaliśmy zwiedzać grobowiec Thataipsuj, która rządziła Egiptem ponad 23 lata. Jest to grobowiec tarasowy, w połowie zrekonstruowany i odkryty przez polskich archeologów ( prof. Michałowski). Grobowiec ten przepięknie wygląda na tle góry i skał i składa się z 3 poziomów i sal kolumnowych. Pilnują go policjanci uzbrojeni w broń maszynową. Następnie popłynęliśmy motorówkami po Nilu na drugi brzeg do restauracji na obiad. Po obiedzie czekała nas największa atrakcja czyli zwiedzanie świątyni Karnak zbudowanej na cześć boga Amona. Jest to wspaniała budowla, ogromna z wysokimi 42 metrowymi kolumnami pokrytymi freskami z pomnikami Ramzesów, położona na obszarze 42 hektarów. Budowle jej zapoczątkował Ramzes II. Budowano ją z piaskowca a więc niestety kamienia mało trwałego. Jej szczątki to przypominanie potęgi Faraonów. Nawet teraz robi niesamowite wrażenie. Zobaczyć ja to obowiązek każdego turysty bo żadne słowa tego nie opiszą. Pod wieczór zwiedzaliśmy jeszcze sklep z papirusami i już w nocy jechaliśmy powrotem do hotelu, do Hurgardy tą samą drogą.

Egipt - Hotel w Sharm Egipt - Hotel w Sharm
Egipt - Hotel w Sharm Egipt - Sharm
Egipt - Morze Czerwone Egipt - Półwysep Synaj Morze Czerwone

KAIR
Dzisiaj rano a właściwie w nocy jedziemy do Kairu. Droga prowadzi nad brzegiem morza Czerwonego, by po 4godzinach jazdy skręcić na zachód. Drogi są tu bardzo dobrze utrzymane, autokar jedzie szybko. Od czasu do czasu widzimy na pustyni jakieś domostwa i uzbrojonych policjantów. Przed Kairem zrobiło się zielono. KAIR to 23mln miasto, największe w Afryce. Przed wjazdem do Kairu, mijamy potężne dzielnice mieszkaniowe. Nowe kilkunastopiętrowe budynki w orientalnym stylu sąsiadują z czteropiętrowymi blokami bardzo różnie wykończonymi. Niektóre z nich są otynkowane, niektóre nie. Jak zwykle konstrukcja żelbetonowa wypełniona cegłami. Nowe dzielnice są zadbane i wyglądają dość luksusowo. Natomiast stare dzielnice a także większość śródmiejskich domów to budynki zdecydowanie brzydkie, bez tynków, bez wykończenia ,gdzie na dachach jest wszystko: sterty śmieci, gruzu, jakieś domowe przedmioty codziennego użytku, susząca się bielizna itd. Widzimy to jadąc wysoko rozjazdami. Domy są gęsto pobudowane. Główne arterie szerokie a boczne uliczki wąskie, wiele z nich bez twardej nawierzchni. W śródmieściu niektóre przepiękne kamienice (pokolonialna pozostałość w stylu manierystycznym, lub secesyjnym) sąsiadują z potężnymi biurowcami lub domami mieszkaniowymi o różnej wysokości. Są tam budynki nawet 30 piętrowe przylegające do 4-ro lub 2-pietrowych domów, brzydkich i nieotynkowanych. Jest to budowlany konglomerat jakiego jeszcze nie widziałem. Na ulicach gwar, hałas, potoki samochodów najróżniejszych marek. Wiele samochodów tak zdezelowanych, że wydaje się niemożliwe, że cos takiego jeszcze jeździ po drogach. To samochody bez klamek oświetlenia i zderzaków. Na chodnikach tłumy ludzi. Mało Egipcjanek poubieranych po europejsku. W Egipcie ponad 70% to muzułmanie. Kobiety są niskie, korpulentne ubrane na czarno. Noszą ciężkie torby lub małe dzieci na rękach. Mężczyźni w długich, czarnych sutannach kroczą dumnie przed nimi, jakby torowali drogę. Sprzedawcy przekrzykują się nawzajem, choć niektórzy leniwie pala wodne fajki lub siedzą przed sklepikami jakby zastygli w bezruchu. Tumany kurzu, spalin i najróżniejszych woni unoszą się w powietrzu. Chodniki są raczej wąskie, wyłożone płytami o rozmaitych kształtach i wzorach. Wiele płyt chodnikowych jest potłuczonych, dziurawych. Na ulicach śmieci, przed sklepami również-nikt tego nie sprząta. Sklepikarze dbają tylko o wygląd wnętrza sklepu, reszta ich nie obchodzi. Boczne uliczki są inne. Ponieważ są wąskie, to są zacienione. Panuje tam większy bałagan. Sterty gruzu i śmieci, bawiące się brudne dzieci, siedzący lub leżący na ziemi ludzie-to obrazek tych miejsc. Z dala od zgiełku i hałasu panuje tam swoisty klimat odosobniony, trochę wiejski o odmiennych zapachach bardziej wilgotnych i zgnitych. Jedziemy w stronę GIZY aby obejrzeć piramidy. Przeciskamy się wąskimi ulicami i tak dojeżdżamy pod same piramidy. Parkingi nie są wyasfaltowane, tumany kurzu i piasku wzbijają się w powietrze. Moje buty są już białe. Pokątni sprzedawcy oferujący pamiątki, chusty, ozdoby, papirusy, naczynia, bez przerwy ciągną nas za ręce i nie pozwalają dojść do piramid a nawet zrobić zdjęcia.Piramidy z daleka wydają się olbrzymie ,ale stojąc u ich podnóża nie są już tak wysokie i równe. Nie wyglądają na te 136 metrów wysokości i nie są tak doskonale równe. Bloki kamienne są pokruszone, część z nich pokryta piaskiem. Mam wrażenie, że jest to kupa kamieni usypana w jakimś celu. Jesteśmy pod piramidą Cheopsa, pozostałe są niższe. Nieopodal są małe piramidy budowane dla różnych dostojników w ówczesnej epoce. W sumie w Egipcie zbudowano ponad 100 piramid. Bloki kamienne, z których budowano piramidy to wapień. Ciągle największą zagadką jest w jaki sposób je transportowano, obrabiano i układano aby osiągnąć takie rozmiary budowli. Z wysokości wyżyny a właściwie pustynnego płaskowyżu, na których stoją piramidy rozciąga się widok na potężny Kair. Poniżej usytuowany jest SFINKS. Zjeżdżamy autokarem w jego pobliże i robimy zdjęcia. Po krótkim pobycie jedziemy do Gizy do sklepu perfumeryjnego. Tam poczęstowani herbatą lub kawa oczekujemy na pokaz ekstraktów różnego rodzaju arabskich perfum. Próbki tych ekstraktów nanoszone są na nasze ramiona w celu wyboru najodpowiedniejszych, odpowiadających naszym wymogom i gustom. Niestety niewiele osób decyduje się na kupno tych perfum. Są stosunkowo drogie i przede wszystkim nieznane zmysłom naszych pań. Po paru godzinach okazało się, że nie są one trwałe- nic z tych zapachów na naszych ramionach nie pozostało. Obiad spożywaliśmy w irakijskiej restauracji. Kuchnia była podobna i potrawy jak w hotelu. Ciekawy jestem co tubylcy spożywają na co dzień. Podobno placki kukurydziane, mięso wołowe lub baraninę, wiele sosów, warzyw, owoców, ryb. Alkoholu nie piją. Po obiedzie mieliśmy 2 godziny na zwiedzanie muzeum narodowego. Muzeum to szczyci się ze swoich 150 tyś eksponatów dotyczących starożytnego Egiptu. I rzeczywiście, jest co oglądać. Jest to największy zbiór na świecie. Eksponaty to pamiątki z wykopalisk lub te, które zdołano uratować z rąk złodziei. Są tam posągi, mumie, sarkofagi, insygnia królewskie o niewyobrażalnej wartości oraz broń i rzeczy codziennego użytku. 2 godziny to za mało aby wszystko obejrzeć. Oglądamy i podziwiamy to co najważniejsze. Przewodnik objaśnia, która to ramzes, która to dynastia, co oznacza utrwalony gest, wysunięta noga, skrzyżowane dłonie a nawet barwy i spojrzenie oczu. To wszystko nie sposób zapamiętać. Można tam przez miesiąc kontemplować i uczyć się historii starożytnego Egiptu. Była już godzina 18.00, kiedy zmęczeni wracamy do autokaru i udajemy się w powrotna podróż do HURGHARDY

31.07.2007
LITWA

Przejście graniczne w ogrodnikach przekraczaliśmy wcześnie rano. Byliśmy wyspani, w schronisku młodzieżowym w Augustowie spędziliśmy bowiem noc. Było tam wygodnie, kuchnia, RTV, prysznic. Płaciliśmy po 11zł od osoby. Po przekroczeniu granicy jechaliśmy prosto do Wilna. Okolica była urozmaicona. Najpierw teren pagórkowaty, cały czas łąki, od czasu do czasu jeziora, a potem cały czas do samego Wilna lasy iglaste. Przed Wilnem dużo magazynów i zakładów przemysłowych. Droga cały czas dobra. Dojeżdżamy do centrum miasta. Po lewej stronie rzeki Nevy (Newiata) nowoczesne budownictwo. Budynki nawet dwudziesto kilku piętrowe. Było ich nie wiele ale robiły wrażenie. Po prawej stronie rzeki znajduje się centrum i Stare Miasto. Bardzo dużo Kościołów świadczy o historii i zabytkach i o tej części miasta. Po środku klasycystyczna katedra, cała biała z dość surowym ale przestronnym wnętrzem. Litwini są z jej dumni, bo wszystkie prace łącznie z projektem Gucewicza, całkowicie zmieniający wygląd świątyni wykonali właśnie oni. Przed katedrą Duzy Plac Katedralny pełnił rolę masowych zgromadzeń. Obok stoi doskonale zachowana dzwonnica. Zwiedziliśmy tez inne kościoły łącznie z kościołem Dominikanów pod wezwaniem Świętego Ducha, gdzie Papież Jan Paweł II spotkał się z Polakami. Kościół ten posiada przepiękny barokowy ołtarz, rozciągający się na boczne nawy i tworzy półkolisty, zwarty i oryginalny system ołtarzowy nie spotykany w innych świątyniach. Część zdobnictwa to rococo. Szczególnie ambona zdobiona jest licznymi rzeźbami i ornamentami. Najstarsze na Litwie i uznawane za najpiękniejsze na obszarze całego byłego ZSRR organy to dzieło Caspariniego z 1776 roku. Inne kościoły to tez zabytki pierwszej kategorii ,które koniecznie należy zwiedzić. Tak dotarliśmy do Ostrej Bramy. Zachowała się ona jako jedyna z dziewięciu bram w murach miejskich zbudowanych w 1522 roku. Obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej powstał około 1620 roku namalowany temperą przez nieznanego artystę, a potem przemalowany olejną farbą. W 1672 roku obraz został ozdobiony sukienką z pozłacanego srebra. W 1927 roku Matkę Boską Ostrobramską koronowano na Królową Boską Ostrobramską, Królową Korony Polskiej. W drodze powrotnej schodziliśmy w dół wąską, główną ulica tłumnie odwiedzana przez turystów. Tam zjedliśmy pizze. Pogoda była brzydka, padał deszcz i było zimno. Następnie wsiedliśmy do samochodu i udaliśmy się w drogę do Łotwy. Wieczorem zjechaliśmy do miasta Poniewież aby tam zanocować. Szukaliśmy długo późnym wieczorem jakiegoś schroniska albo hotelu. Nic nie udało się nam jednak załatwić. Hotele są drogie około 70 litów albo więcej od osoby. Miasto Poniewież jest brzydkie, pobudowane blokami obok których znajdowały się pojedyncze domki murowane albo drewniane. Litwini nie byli dla nas uprzejmi. Zamiast informować to nas dezinformowali. Nocleg znaleźliśmy w motelu położonym jakiej 30 km od miasta Poniewież koło lotniska. Motel był schludny aczkolwiek rano nie było cieplej wody. Zapłaciliśmy po utargowaniu się 45 litów od osoby.

 

01.08.2007
ŁOTWA

Rano pojechaliśmy do Łotwy. Granicę przekroczyliśmy o godzinie 12.00 a godzinie 12.30 byliśmy już w Rydze. Ryga jest inna jak Wilno. Wilno liczy około 600 tyś mieszkańców a Ryga ponad 800tyś. O ile w Wilnie przeważają kamienice dwupiętrowe szczególnie w śródmieściu, to w Rydze cztero lub pięciopiętrowe. Kamienice w Rydze są bardzo różnicowane, wiele tu cech gotyku lub secesji. Często są to style mieszane. Kamienice stanowią o uroku śródmieścia. Niektóre z nich są przepiękne, są ozdobami , wieżyczkami , wykuszami. Uliczki w tzw. Starym Mieście SA brukowane i bardzo wąskie. Dużo tu restauracyjek i kawiarni. Miedzy niektórymi kamienicami stawiane były plomby o nowoczesnych kształtach lecz dopasowane stylem, ładnie się komponującym z otoczeniem. Widać tutaj duża dbałość o budownictwo .Ryga to miasto z charakterem. Wygląd ma wielkomiejski. Poza starym miastem kilka budynków to nowoczesne wieżowce. W mieście kursują autobusy, trolejbusy i tramwaje. Przez miasto przepływa rzeka Dźwina. Wieczorem przechadzaliśmy się po starym mieście, robiąc wiele zdjęć Byliśmy tez w przepięknej starej winiarni usytuowanej w piwnicach. Winiarnia a właściwie restauracja była wzorowana i stylizowana na czasy średniowieczne. Przepiękny wystrój tego przybytku sprawiał ze faktycznie człowiek czuł się tak jak przed wiekami. Zwiedziliśmy ważniejsze obiekty w tym mieście: Pomnik Wolności (wysoki na jakieś 50metrów) symbolizujący połączenie krajów Łotwy w jedno państwo, katedrę z 90 metrową wieżą z barokowym hełmem ,Kościół Świętego Piotra z wieżą o wysokości 123 metrów i Kościół Świętego Jakuba. Obok starówki wznosi się budynek Opery Narodowej z oryginalnym klasycystycznym frontem. Obok Kolejowego Dworca Głównego stoi monumentalny socrealistyczny gmach Akademii Nauk przypominający Warszawski Pałac Kultury. Łotysze nazywają ten budynek Kremlem. Warto jeszcze wspomnieć o 370 metrowej wieży telewizyjnej zbudowanej w 1986 roku ze smukłą iglicą stanowiącą współczesny symbol Rygi. W Rydze nocowaliśmy w pokoju dziesięciołóżkowym (ale mieliśmy cały pokój do własnej dyspozycji) z pełnym węzłem sanitarnym. Płaciliśmy po 11 łat od osoby. Jedna łata to 6,50zł. Posiłek zjedliśmy w centrum miasta w barze. Były to pierożki z sosem, oraz zupa botwinka-chłodnik i kapuśniak. Artykuły spożywcze są tutaj droższe jak u nas choć niektóre niewiele. Drogie są restauracje np. piwo kosztuje 14zł . Pieniądze można wymieniać w licznych kantorach, również polskie złotówki. 1 łata = 0,18zł, 1 łata = 0,58$, 1 łata = 0,71EU. Na następny dzień po śniadaniu zrobiliśmy zakupy w supermarkecie i pojechaliśmy do Estonii. Krajobraz się nie zmienił. Dużo tu lasów (48% kraju to lasy) , ponadto łąki i pola uprawne. Ziemie nie są tu zbyt urodzajne, tylko 7% ludności zajmuje się rolnictwem. Po przekroczeniu granicy o godzinie 15.00 wjechaliśmy do Estonii. Jechaliśmy cały czas nad brzegiem Zatoki Ryskiej pośród lasów iglastych. N drodze mieliśmy drobną awarie samochodu, Arek najechał na psa i odpadł od zaczepu przewód hamulcowy. Radek sprytnie taśmą izolacyjną podpiął ten przewód do karoserii. W hotelu w Tallinie byliśmy o godzinie 19.00. Za pokój 4-osobowy ze znośnymi warunkami zapłaciliśmy 500 koron czyli 125 koron od osoby.

 

02.08.2007
ESTONIA

Przedmieścia Tallina są nieciekawe. Dużo domów i płotów drewnianych. Część domów ukrytych w mieście. Wiele tu nieużytków, kawałki lasów i znowu domy. Na przedmieściach rozlokowały się firmy motoryzacyjne, różne magazyny i małe zakłady przemysłowe. Tallin obszarowo jest duży, rozciągnięty wzdłuż wybrzeża morskiego. Piękna jest jego starówka składająca się z dolnego i górnego miasta. Przed zwiedzaniem starówki kupiliśmy rano w porcie bilety na prom do Finlandii po 350 koron od osoby w obie strony. Ja, Arek i Dorota płaciliśmy po 290 koron. W tamtych stronach facet przekraczający 60 lat jest już emerytem, natomiast Arek i Dorota kupili studenckie. Po zaopatrzeniu się w bilety zwiedzaliśmy starówkę. Najpierw dolne miasto idąc ulicą Pikk. Przechodziliśmy przez potężne mury i baszty zdobiące całą starówkę. Fortyfikacje Tallina były kiedyś tak wielkie, że uchodziły za największe w Północnej Europie, tak samo jak Kościół Świętego Olafa zbudowany w 1267 roku z wieżą mającą kiedyś 160 a teraz 124 metry. Arek, Radek i Józia wchodzą na wieżę i mają piękne widoki na cały Tallin. Potem cały czas zwiedzamy dolne miasto podziwiając przepiękne kamienice kupieckie, wąskie uliczki, kościoły oraz ratusz miejski. Mieliśmy frajdę, bo akurat przed ratuszem grała góralska orkiestra z Polski. Była wspaniała atmosfera, ludzie uśmiechnięci słuchali muzyki. Pełno tu restauracji otwartych przez cały czas. Tallin jest takim ciepłym, przytulnym miastem w przeciwieństwie do bardziej zimnej charakterem Rygi. Wchodzimy do górnego miasta. Zwiedzamy cerkiew zbudowaną przez Rosjan, przepiękne zdobiona ikonami i malowidłami, następnie oglądamy parlament i kościół zbudowany z kamienia wapiennego. Potem idziemy na taras widokowy robiąc zdjęcia. Po zwiedzeniu dolnego i górnego miasta wchodzimy do pizzerii i tam spożywamy posiłek. W tzw. nowym mieście nie ma nic ciekawego do zobaczenia. Naliczyłem natomiast 7 wysokich budynków nowocześnie budowanych tworzących tzw. centrum. Estończycy starają się miasto Tallin cały czas przerabiać aby stał się miastem na wskroś nowoczesnym, dobudowując w centrum domy ze szkła i stali. Robi to dość duże wrażenie na turystach. Wieczorem zmęczeni wracamy autobusem nr 35 do hotelu.

 

03.08.2007
FINLANDIA

Wcześniej bo o 6.30 rano jedziemy do portu pasażerskiego. O 8.15 odpływamy promem do Helsinek. Prom jest średniej klasy. W jadalni spożywamy posiłek, wcześniej naszykowany przez Dorotę. Na promie jest pokój dla dzieci, bary i sklep. Płyniemy prawie 3 godziny. Helsinki witają nas ładną pogodą. Po zejściu na ląd idziemy w stronę miasta jedną z głównych ulic oglądając występy kuglarzy i treserki kotów i psów. Niedaleko przy porcie znajduje się jarmark gdzie handlarze sprzedają pamiątki, owoce, warzywa lub przedmioty codziennego użytku. W Helsinkach mieszka dużo cudzoziemców a szczególnie Azjatów. Kierujemy się w stronę wysokiej, położonej na wzgórzu klasycystycznej katedry. Na placu robimy zdjęcia. Katedra z zewnątrz wydaje się potężna i robi wrażenie, natomiast wnętrze jest już bardzo skromne, pozbawione ozdób i dzieł sztuki. Centrum Helsinek jest dużo eleganckich sklepów. Dorota z Arkiem kupuje odzież również dla Józi. Potem już pod wieczór kolo tutejszego jeziora spożywamy posiłek i odpoczywamy. W Helsinkach sporo ludzi biega i jeździ na rowerze. Ścieżki rowerowe są wszędzie. Wiele tez jest pięknych oryginalnych samochodów i motorów. Arek i Radek są zachwyceni. Przed dworcem kolejowym słuchamy koncertu zespołu rockowego , a potem wzdłuż basenów portowych kierujemy się do promu. W basenach zacumowano tysiące motorówek i kutrów. Wiele jest też jachtów, nawet tych dużych. W Finlandii mówią, że każdy powinien mieć najpierw pojazd wodny a potem samochód. Port w Helsinkach tętni życiem. Statki, kutry, jachty i motorówki płyną w różnych kierunkach. W zatoce helsińskiej znajduje się mnóstwo malutkich wysepek. Niektóre są tak małe, że zbudowano na nich dom, jest jedno drzewo i mała przystań dla motorówki. Mieszkają tam ludzie którzy motorówka dojeżdżają do centrum po najróżniejsze zakupy. Zwróciliśmy uwagę, ze Finowie brzydko się ubierają, szczególnie Finki. Mało tu ładnych, wysmukłych dziewcząt, przeważają osoby korpulentne i niskie. O godzinie 21.00 wieczorem odpływamy powrotem do Tallina. W Tallinie taksówka za 145 koron wracamy do hotelu.

 

04.08.2007 r.
PODRÓŻ POWROTNA

Czeka nas długa podróż. Wyjeżdżamy z Tallina. Jedziemy wąska, lecz dobra droga przez lasy. O 13.30 przekraczamy granice z Łotwa. Znowu lasy, jeziorka, a po lewej stronie zatoka Ryska. Decydujemy się na postój. Jest piękna pogoda, świeci słońce, plaża piaszczysta i dość szeroka. Radek, Arek i Józia kąpią się w morzu. Józia jest zachwycona. Tam też jemy obiad i plażujemy około 2 godzin. Potem dalsza podróż przez lasy, omijamy Rygę wybierając krótszą drogę. Jedziemy prosto do Kowna, aby tam przenocować. W Kownie jesteśmy późno bo o godzinie 0.40. Radek świetnie znajduje drogę do taniego hotelu. Płacimy po 30 litów od osoby.

05.08.2007

Rano zakupy robimy w hipermarkecie. Po śniadaniu jedziemy zwiedzać Kowno. Kowno to miasto 400 tysięczne, dość nowoczesne ale zaniedbane. Szczególnie starówka, znajduje się tam zamek a właściwie jego szczątki, rynek z ładnym ratuszem, uliczki z domami z jedno-piętrowymi i Male kościoły. Tylko jeden z nich wzbudził u nas zachwyt. Jest to Kościół Świętego Franciszka (Kościół Jezuitów) z pięknym ołtarzem rzadko spotykanym i przylegająca gotycka kaplicą. Inne kościoły albo popadły w ruinę albo są zaniedbane lub ograbione. Spacerowaliśmy tak po Kownie i nie byliśmy zachwyceni jego urodą. O godzinie 13.00 ruszyliśmy w drogę do Polski. Granice przekroczyliśmy o godzinie 15.30. Pierwszy postój zrobiliśmy w Augustowie, tam dokonaliśmy drobnych zakupów i zjedliśmy obiad w restauracji. O godzinie 18.00 wyjechaliśmy z Augustowa przez Warszawę do Częstochowy, w której zameldowaliśmy się nad ranem.

 

 

 

Copyright by BigDuo 2008